1. pl
  2. en

2005 Samadhi Sound

 

Wonderful World

Darkest Birds

The Banality of Evil

Atom and Cell

A History of Holes

Snow Borne Sorrow

The Day the Earth Stole Heaven

Serotonin

The Librarian

21 października 2025

NINE HORSES - SNOW BORNE SORROW

„Snow Borne Sorrow”, album wydany w 2005 pod szyldem Nine Horses to projekt zespołowy Davida Sylviana, jego brata Steve'a Jansena (obaj ex-Japan) oraz Bernda Friedmanna, do którego (tego projektu, nie Friedmanna) zaproszono tak znakomitych gości jak Ryuichi Sakamoto, Stina Nordenstam, Arve Henriksen czy Keith Lowe. Ich obecność dodaje bardzo ciekawych tekstur i kontrapunktów do wysublimowanego brzmienia płyty. Album łączy w sobie elementy subtelnego popu, elektroniki, ambientu i jazzowych naleciałości, tworząc zadziwiająco spójną całość. Nastrój, który tu panuje jest chłodny, zamyślony i nasycony melancholią - ale nie taką doniosłą, pompatyczną, przeszywającą, melodramatyczną, lecz refleksyjną, dotykającą wiecznie trwającej zadumy nad światem, losem i relacjami międzyludzkimi. Instrumentacja bardzo udanie balansuje między sferą organiczną (fortepian Sakamoto, trąbka Henriksena, gitarowe akcenty, kontrabas) a elektroniczną, co daje efekt „zmiękczonej surowości”. Dźwięki są staranne, zadbane, równocześnie zachowując dystans, jakby przemawiały z oddali. W warstwie tekstowej Sylvian porusza nie tylko osobiste rozliczenia — obecne są wątki polityczne, moralne i obserwacje społeczno-egzystencjalne (np. „The Banality of Evil” mówi wprost o mechanizmach okrucieństwa), ale równie często są to sugestywne, obrazowe frazy, które pozostawiają przestrzeń dla interpretacji. Sylvian nie stara się tu za wszelką cenę epatować dramaturgią i emocjonalnie „rozrywać” słuchacza. Jego miękki baryton głównie porusza się w rejestrach spokojnego narratora. Taki zabieg sprawia, że emocje są raczej w ukryciu niż w wybuchu. Dzięki temu konstrukcję albumu możemy przyrównać do serii wieczornych monologów - czasem intymnych, czasem chłodnych, bardzo często niejednoznacznych. Płyta trzyma się głównie średnich i wolniejszych temp. Aranżacje nie są przeładowane, co oczywiście nadaje im przestrzeni. Charakterystyczna jest dbałość o detale brzmieniowe - subtelne harmonie wokalne, melancholijne trąbki, niemal punktowe partie fortepianu, akustyczny kontrabas i elektroniczne tła. Kompozycje równoważą w sobie klasyczne formy piosenkowe i eksperymentalne kolaże brzmieniowe, co sprawia, że z jednej strony album jest przystępny, a z drugiej wymaga skupienia. Jakość i spójność produkcji to niewątpliwie jedna z mocniejszych stron wydawnictwa.

 

Otwarcie albumu, czyli „Wonderful World” to utwór, który od pierwszych sekund wprowadza słuchacza w nastrojowy ton płyty. To jeden z tych kawałków, które są ładne, ale swoje piękno opierają na smutku podszytym niepokojem. Aranżacja łączy bity Steve’a Jansena z miękkimi elektronikami Friedmanna, wokal Sylviana jest stonowany, niemal konfesyjny. W tekście pojawiają się obrazy pękających więzi i rozczarowań (wielorakie, głębsze znaczenie odkrywa się przy kolejnych przesłuchaniach). Wokalne duety lub tła (Stina Nordenstam) nadają frazom echo i niejednoznaczność. Bardzo dobre wejście w atmosferę albumu, przystępne, a zarazem złożone. To wprowadzenie, które mówi, że do końca królować tu będzie zarówno piękno, jak i chłód.

 

„The Darkest Birds” przynosi więcej rytmu i gitarowych akcentów. Utwór jest nieco bardziej piosenkowy, choć może nie do końca to trafne stwierdzenie. „Piosenkowość” często kojarzy się z pewnym banałem, a Sylvian w takie rejony nie zmierza w żadnym momencie. Teksty operują obrazami pełnymi symboli tajemnicy, przemijania i samotności. Pomimo tej wspomnianej „piosenkowej” determinacji, utwór pozostaje naturalnie melancholijny. W aranżacji pojawiają się przestrzenie wypełnione niepokojącą trąbką i dla równowagi delikatnymi smyczkami, co doskonale buduje napięcie. Chyba najbardziej "przebojowy" kawałek na płycie.

 

„The Banality Of Evil” to utwór o prostych, banalnych wręcz mechanizmach przemocy i swoistej normalizacji zła. Dosadny tekst obnaża retorykę władzy, pogoni za statusem i wypierania odpowiedzialności, sankcjonując perwersyjne niejednokrotnie usprawiedliwienia. Muzycznie utwór zestawia chłodny rytm z ostrzejszymi gitarowymi i perkusyjnymi uderzeniami, tworząc staccato, podkreślające oskarżycielski charakter tekstu. To jeden z najbardziej bezpośrednich momentów na płycie.

 

Z kolei jednym z najbardziej subtelnych, jest utwór „Atom And Cell” brzmiący jak medytacja nad wewnętrznym podziałem i kruchością tożsamości („atom” kontra „komórka” jako metafory struktury i integracji). Delikatna, snująca się aranżacja z cudownie rozłożonymi harmoniami i eterycznymi wokalami wspierającymi głos Sylviana. Z recenzenckiej perspektywy ten kawałek zasługuje na szczególną uwagę ze względu na wyrafinowaną prostotę. Ma bardzo silny emocjonalny ładunek, choć nie wyrzuca go na zewnątrz.

 

„A History Of Holes” operujący obrazami braków i pustek, brzmieniowo ma także bardziej szkicowy, intymny charakter. Gitara i subtelne elektroniczne tła tworzą przestrzeń, w którą wpisane są refleksje nad stratą, a także fragmentarycznością i wybiórczością wspomnień. Wokal Sylviana przesuwa się coraz bardziej na bliższy plan. Śliczna, introspektywna kompozycja, która ujmuje ciszą i niedopowiedzeniem.

 

Utwór tytułowy „Snow Borne Sorrow” to esencja tematyczna albumu — mieszanina osobistego żalu i komentarza do świata. Muzycznie jest to rozbudowana kompozycja, w której Sakamoto i Henriksen dodają wyrazistych, a zarazem subtelnych partii postawionych do siebie w lekkiej kontrze. Fortepian stanowi tu element emocjonalnej, bliskiej perspektywy, natomiast trąbka tworzy surrealistyczny, daleki klimat. Tekst odwołuje się do straty, wycofania, izolacji i procesu przetwarzania bólu. „Snow Borne Sorrow” to środek ciężkości albumu – melancholijny, głęboki i wielowarstwowy.

 

„The Day The Earth Stole Heaven” To relatywnie krótki, znów niemal piosenkowy format w kontekście albumu – kontrastując tym z dłuższymi, bardziej rozbudowanymi kompozycjami. Jego muzyczny charakter kształtują dźwięki akustycznej gitary oraz oszczędna perkusja i syntezatory. Ta prostota, w której wersy są wyeksponowane, a tło nie konkuruje z wokalem, czyni narrację tekstową bardziej intymną, zamykając kompozycję w zwartej formie. „The Day the Earth Stole Heaven” to przykład wyważonego, subtelnego art-popu, w którym minimalizm aranżacyjny i ekspresja wokalna pozwalają skupić się na tekście o utracie, zawodzie i końcu relacji.

 

”Serotonin” to jeden z bardziej napiętych momentów albumu – zarówno w warstwie rytmicznej, jak i emocjonalnej. Aranżacja zawiera elementy elektroniki (loopy, syntezatory) oraz klasycznej sekcji rytmicznej w formie nieco złamanej struktury. W tekście pojawiają się odniesienia do luksusu, pustki i alienacji. W warstwie harmonicznej dominują akordy o subtelnej dysonansowości, co nadaje utworowi aurę niepokoju. Rytm nie jest mocno napędowy – bardziej pulsujący, wyczuwalny jako tło niż jako frontowa siła. Warstwa chórków, subtelne pogłosy i przestrzeń tworzą klimat liminalności. „Serotonin” to utwór o stanie wewnętrznym, o zawieszeniu między świadomością, a jej utratą, o niepokoju i alienacji. Aranżacja i produkcja wspierają tę tematykę zapraszając do zanurzenia się w psychologicznym krajobrazie.

 

Kończący płytę „The Librarian” należy do najdłuższych utworów (trwa 9 minut). Podobnie jak inne na płycie, aranżacyjnie jest hybrydą elektroniki (programowanie, sample) i instrumentów akustycznych (sekcja dęta) tworząc hipnotyczną strukturę ambientowo-filmową. W aranżacji usłyszymy zmienne tempo, momenty rozciągniętej przestrzeni, jak i fragmenty bardziej rytmiczne – co w sumie daje wrażenie podróży dźwiękowej przez różny krajobraz. Strukturę można opisać jako mocno otwartą, niemalże jako serię modułów sonicznych, w których tekst i muzyka współpracują jako opowieść. „The Librarian” to punkt kulminacyjny albumu - zarówno formalnie, jak i tematycznie. Łączy introspekcję z szerszą perspektywą, porusza motywy zagrożenia, ucieczki, edukacji, przebudzenia. Muzycznie otwiera przestrzeń, w której słuchacz może się zanurzyć.

 

Podsumowując, „Snow Borne Sorrow” to album dojrzały, spójny i wymagający. Nie jest to płyta dla słuchacza szukającego chwytliwych tematów. Jakkolwiek produkcyjnie stoi na bardzo wysokim poziomie - dbałość o detale, równowaga między elektroniką a instrumentarium akustycznym, rewelacyjne współprace – to brak tu nagłych zwrotów, olśnień, zaskoczeń, feerii barw i tym podobnych „wodotrysków”. Wszystko składa się natomiast doskonale w brzmienie wyrafinowane, eleganckie, refleksyjne i wieloznaczne. Dla kogo więc jest ta płyta? Ano dla tych, którzy doceniają subtelność, wielowarstwowość i specyficzne wyczucie nastroju. Dla słuchaczy, którzy cenią art-pop przepełniony ambientowymi i jazzowymi przestrzeniami oraz teksty, które nie wyjaśniają, lecz prowokują do samodzielnego myślenia. Sylvian często używa metafor i fragmentarycznych obrazów, co powoduje, że teksty działają jak otwarte szkice - sugerują raczej niż deklarują. To daje słuchaczowi pole do własnej interpretacji, a utwory z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskują na kolejnych warstwach i znaczeniach.

 

Jak wspomniałem na początku, Nine Horses to projekt zespołowy i tak należy go odbierać, ale nie sposób też udawać, że David Sylvian nie jest jego liderem. A jest to jeden z tych artystów, którzy we wszystkich swoich wcieleniach i projektach nie rozczarowali mnie ani jedną nutą. Tak jest również i tym razem. Przepiękna płyta, w sam raz na jesienne wieczory.

 

Robert Marciniak

19.10.2025

 

POWRÓT